Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 144.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z brodą pomiętą, z oczyma bystremi — panował przecie... Gdy się odezwał głos jego, milkli wszyscy, oczy otaczających nie schodziły z niego. Z całego zgromadzenia tego, on najmniej na pozór był widnym, a do niego, jak do ogniska zbiegało się, co tu żyło.
Spojrzawszy na wchodzącego, posłyszawszy słowo, wnet zgadywał o co chodziło — odprawiał krótko i stanowczo. Rąbał jak siekierą tem co rzekł, sporu nie znosił. Gdy brwi ściągnął a stanęły mu dwa fałdy do góry między niemi — nie było mu się co sprzeciwiać.
Stał właśnie pomiędzy Wierzbiętą a Wojciechem ze Żmigroda, u boku mając Klemensa Kanclerza, tylko co przybyłego z Krakowa z sędzią Smiłem — i naradzał się z niemi, gdy głośno wołając, wpadł nagle drzwi rozwarłszy, poruszony mocno, mąż średnich lat, w sukni duchownej.
Nim zrozumiano z czem szedł, Łoktek się dorozumiewał, że skargę niósł. Gniew, żal, rozdrażnienie, buchały z niego. Ledwie się skłoniwszy, ręce do góry podniósł i krzyczeć począł.
— Sodoma i Gomorha! Miłościwy Książe! Karę niebios na siebie ściągniecie! Tak samo tu sobie wasi poczynają, jak niegdy w Poznaniu! Komorę mi odbito, chlewy wypróżniono, służebne pokrzywdzono.. konie ze stajni uprowadzono.. Gwałt — rabunek własności kościelnej!
Zadyszany księżyna zakaślał się.