Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 133.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na ławie, i po cichu śmiejąc się poufale rozmawiać z nią zaczął.
Czechowi i niemcowi był zarówno niemiłym gościem. Oba oni dosiadywali tu, chcąc jeden drugiego przetrwać i zostać sam na sam z wdową, bo Kurcwurst siedzący w kącie za nic się nie liczył — tym czasem Marcik szyki im i rachubę pomięszał. Wiedzieli, że go się nie zbędą tak łatwo, zwłaszcza, że najpóźniej przybył. Pochmurniały im twarze. Mikosz musiał dla służby na zamek, niemiec zaś z polakiem razem siedzieć nie lubił. Stało się tedy, że oba z jedną myślą wstali i żegnać się poczęli. Wdowa ich nie zatrzymywała. Kurcwurst wstał i zabawne robiąc miny, pozdrawiał ich długiemi rękami machając.
Marcik patrząc na drzwi za niemi, gdy wychodzili taką twarz ułożył, że Greta się uśmiechnęła z niego — rad bardzo się ich pozbywał.
Lecz radość ta krótko trwała, gdyż ledwie zwróciwszy się do gospodyni, zwykłą z nią zawiązał rozmowę, gdy już w progu posłyszał kroki i Paweł z Brzegu się okazał. Zasępiony był i spotniały mimo chłodu. Naprzód więc okrągłą i świecącą twarz ocierać zaczął, potem skłoniwszy się Grecie, siadł co rychlej.
— A co nowego? — zapytał Suła Rajcy.
— Codzień ani świeżego mięsa, ani nowin mieć nie można, — odezwał się Paweł. — Nowego