Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 130.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zdrośnie na się patrzący, nie zbyt pono byli radzi trzeciemu, który wchodził, gdy i tak każdy się towarzysza życzył pozbyć. Gospodynię bawić się to zdawało.
Czech Mikosz bardzo był urodziwy i świetnie zbrojny a odziany. Znać było po nim, że się chciał niewiastom podobać, bo i suknię miał wyszywaną bogato i u zbroi łańcuszków siła, więcej dla oka niż potrzeby. Płaszczyk kusy, który mu się z ramion zsuwał, szafirowy, malinowe miał podszycie, na palcach rycerz błyszczał pierścieniami grubemi, złote udającemi. Poczciwa twarz jego szeroka, duża, z wystającemi kośćmi policzkowemi, nie była piękną, ale młodą, świeżą i męzką.
Niemiec też jego wieku z małą bródką jasną, smukły, chudy, nie miał na sobie żelaza ni zbroi, nóż tylko u pasa. Rycersko nie wyglądał, lecz śmiało patrzał, jak człek, co w pewną siłę wierzy i nie ladajakim się czuje. Łańcuch, który miał na szyi, więcej może był wart, niż całe uzbrojenie Czecha i świecące na nim blaszki. Oprócz zwierzchniego futerka, reszta odzieży na nim ze szczerego była jedwabiu.
Czech i niemiec spierali się z sobą i przycinali sobie wzajem, gdy wszedł Marcik, który choć postawny i przystojny, z żadnym z nich mierzyć się nie mógł. Uboższym i pospolitszym od nich się wydawał.