Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 125.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mienił nieco Pasterz, widząc wchodzącego Kanclerza Klemensa, o którym co tylko mowa była.
Kanclerz postawą i twarzą stanowił zupełną sprzeczność z Muskatą przygnębionym, ściśniętym, przestraszonym... W sile wieku, pięknego oblicza, z czołem wyniosłem, łagodnym wyrazem w ustach. Ks. Klemens śmiałym był i pewnym siebie. Nic nie krył w sobie, nie potrzebował nic taić, przynajmniej twarz jego otwarta, żadnego wysiłku do stłumienia myśli i uczuć nie okazywała.
Biskup przywitał go z uprzejmością tem większą, że nie była szczerą, chciał nawet okazać się wesołym, choć nagłe zjawienie się Kanclerza mocno go zaniepokoiło. Wskazał mu siedzenie poczynając rozmowę od pory wilgotnej i rzeczy obojętnych.
Ks. Klemens usiadł. Muskata domyślał się, że nie przyszedł bez celu, przeczuwał, że zagai sprawę Łoktka. — Nie rad był temu.
Zawołał na ochmistrza o winną polewkę. Czekał czy co nie przeszkodzi niemiłej rozmowie. Kanclerz nie spieszył z jej rozpoczęciem. Dopiero gdy służba odeszła — odezwał się nagle:
— Mówią o smutnym losie młodego króla Wacława... Pewnie Ojcu naszemu jest to wiadomem.
— Mówią.. tak.. powiadają — rzekł Muskata. Ja temu jednak nie wierzę. Są ludzie, którym