Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 090.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A co! panowie Rajcy — jakby to o przyszłych losach miasta się pogadało?
Ostrożny Paweł, otyły, przebąknął.
— Czy tylko czas o mieście mówić, kiedy nad niem w zamku, choć wygorzałym Czechy siedzą jeszcze, i trzymać się myślą?
— Tak jest — dodał Żurdman — miasto samo nie da sobie rady, póki sprawa króla Wacława się nie rozwiąże. — Czech jeszcze mocny jest.
Smił Sędzia ze słowami też okazał się ostrożny — nim je z ust puścił. Żuł je wprzódy długo, nim rzekł pół głosem.
— Miasto przecie nie będzie samo, gdy ten pan co już Czechów ze znacznej części kraju wygnał — stanie u bram, a sprawę miejską za swoją weźmie.
Rajcy milczeli oglądając się.
Rozmowa jak bryła lodu potrzebowała czasu by powoli roztajać mogła i płynąć — patrzono na się z niedowierzaniem.
Wybąknął Paweł, iż miastu należały przywileje Leszka Czarnego, aby je potwierdzono, że ono musiało mieć swój rząd, sąd, własne prawa, bez których oni się ostać nie mogli.
Smił temu nie przeczył, lecz szeroko o tem mówić jakoś nie chciał.
Wtedy Żurdman dodał, iż oni pierwszemi być nie mogli, ale ostatniemi nie będą; że na gwałt przy Czechu trzymać się nie chcą, ale pierwsi