Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 089.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Pookrywali się byli na drogę staremi płaszczami, czapki pobrali wyszarzane, lecz gdy ich do izby wprowadzono, z pod wierzchnich szat ukazały się dostatnie i czyste, jakie ludziom zamożnym przystały. Przyodziani byli niemieckim obyczajem, broni nie mieli, tylko obuszki w rękach, a noże u pasa.
Paweł z Brzegu, Ślązak dawno osiadły w Krakowie, tuszy był okazałej, twarzy krągłej, świecącej, oczu wypukłych; Żurdman więcej szwaba przypominał płaską a wyrosłą postawą, nogami szerokiemi i jak płetwy kacze rozpostartemi. Oba z pewną obawą wszedłszy do dworku za Marcikiem, pociągnęli ku ławie, u której ich już czekał pierwej przybyły człeczek z oczyma przymrużonemi.
Wnet syn, nie wiele myśląc, wszystkim, ojcu i matce nawet z chaty się wynosić kazał, aby ich samych zostawiono. Co też spełniono. Zamknięto drzwi i Marcik sam tylko stanął ich pilnować.
Pawłowi z Brzegu i Żurdmanowi milczącego człeka ukazał Marcik jako Sędziego Smiła.
Jak czasem w lesie psy i zwierz, gdy się zetkną z sobą niespodzianie, długo na się patrzą, zęby sobie pokazując i siłę swą starając się zmierzyć — tak chwilę pewną krakowscy goście i Sędzia Smił, przypatrywali się sobie milczący. Dopiero Marcik niecierpliwy zagaił.