Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 084.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zmarł, owdowiała, wypiękniała, pani sobie!! Jeszcze śliczniejsza niż była — ale bo też nie wiem, czy ma lat dwadzieścia!
— Co ci po niej — odparła matka. — Nie pójdzie za cię bogata mieszczka, ani ty się z jej ławką ożenisz?
— Eh! ożenię się, nie ożenię się, tego ja nie wiem — rzekł raźno Marcik — przynajmniej z nią wczasu zażyję. Uśmieję się, żartować z sobą daje, a choćby człek i pozwolił sobie, nie pokąsa. Nic mi po niej, prawda, a przecież na upór ją miłuję, i musi być moja!!
Ojcu się to płoche gadanie przykrzyło, zagadał że dobrze iż go tam Czechy nie pochwycili, na co Marcik ręką pogardliwie machnął.
— Czechy! — rzekł — nie długo oni patrzeć będą, aby się sami ztąd cało dobyli. Zacznie im wprędce być ciasno.
Marcik przez drogę wygłodniawszy już, prosił aby mu się pożywić dano, nimby się spać położył. Dopytywali go rodzice ostrożnie co porabiał w Krakowie.
— Jeszczem nic nie poczynał, bo się trzeba rozpatrzeć — rzekł przybyły. — Mało kogo widziałem, z niewieloma mówiłem, bom trochę u tej wdowy zagrzązł i zasiedział...
— A no, pokój byś dał tej przeklętej niemce — burknął Zbyszek — jakby mało innych było.