Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 083.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pytał jakiej krwi była — lekce sobie ważył co rodzice mówili. Znać w nim było jednego z tych zapamiętalców, za których niegdy w Poznaniu pokutował Łoktek i chodzić musiał potem do Rzymu, tak srodze w klasztorach żeńskich dokazywali.
Z tej strony znał Zbyszek syna — ale miał też może co na sumieniu, na starość nie chwaląc się z tego, i pierwszy zamilczał.
Pomimo rady rodziców, Marcik pod wieczór wybrał się do miasta. Ci dopiero go odzyskawszy, gdy im znikł z oczów posmutnieli bardzo. Nie taił przed żoną Suła, że się o syna obawiał. Czechy były złe, podejrzliwe, okrutne, niemcom też wierzyć nie można było, a kto wie czy i swoim, których się tam wiele różnych znajdowało.
Rodzice potem długo na Marcika czekali, kury piały jedne i drugie — dopiero nadedniem powrócił. A choć w drodze piwo miał czas wydychać, jeszcze znać było, że u Szeluty gościł długo.
Dopiero gdy go zobaczyli że z dobrą myślą powracał, śmiejący się, podśpiewujący — odetchnęli starzy.
Marcik się zaraz obrócił do matki.
— Matuniu — rzekł — a tom ci moją Gretę widział, choć daleko pono do tego aby moją była — ale musi być! Nic nie pomoże! Miała już pono męża, którego jej, chwalić Boga, ubito na Okolu w browarze przy zwadzie... Ojciec jej