Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 082.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Matka dopiero grożąc mu bąknęła, że już chyba ową Gretę niemkinię zobaczyć chciał tak pilno, o której dawniej często prawił, że się w niej srodze miłował.
Rozśmiał się Marcik.
— Czemu nie? — zawołał. — Choć z nią przez dwa lata dużo się stać mogło, dziewka była wesoła, niecierpliwa, piękna, ojciec bogaty, pół domu za nią dawali i jatkę, poczekawszy i więcej!! Swatali się do niej czechy, niemcy i gawiedź różna a jam jej zawsze mówił, że ja bo cię muszę mieć. I tak się stanie!
Jeśli ją za mąż wydali, męża gotowem ubić!
Mówił śmiejąc się — ale widać było, że mu ta Greta na sercu leżała.
— Srodze mi się za nią tęskniło! żeby choć w te ślepia jasne zajrzeć, co mi się czasem śmiały!
— A co ci po niemce? — ofuknął ojciec. — Żeby najpiękniejsza była, tak samo jak żydówka, inne plemię, sprosna rzecz o tem myśleć.
Marcik śmiechem na dobre wybuchnął.
— Co zaś! wykrzyknął — niewiasta gdyby poganką była, chrzci się pocałunkiem — gdy hoża a miła, ja z niej zrobię pokochawszy ci zechcę!! A tę Gretę — muszę mieć!!
Zbita przeżegnała się i poczęła syna strofować, ale to nie przystawało do niego. Marcik, żołnierz, który już nieraz miast dobywał, a w zdobytych grodach pochwyciwszy dziewczynę byle hożą, nie