Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 078.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tam wie? Mnie pan odpuścił, abym sobie trochę odpoczął.
Zbyszek oddął usta, nie podobało mu się to.
— Kłamiesz — odparł rześko — alboś ty mi wstyd zrobił! Gdybyś ty dobrym był, książeby się ciebie nie pozbył tak łatwo, bo mu teraz właśnie najlepszych ludzi potrzeba! Chybaś już co zbroił?
Marcik się roześmiał głośno i raźnie.
— Ojczulu! niech ta Bóg broni! Pan ze mnie taki rad, że mi złote góry obiecuje! Ja u niego pierwszy, najwierniejszy sługa.. a no —
Nagle urwał jak nożem ciął i na ławę padł.
— No.. bo widzicie — dodał zmienionym głosem — mnie się po dwóch leciech trochę wytchnienia należało.
Zbyszek niedowierzając głową kręcił.
— Jaki by z ciebie wojak był — zawołał — żeby ci się wylegiwać chciało, kiedy drudzy się biją? Gdy kto w tem życiu zasmakuje, potem w chacie dusznej siedzieć śmierci się równa.
Marcik na wymówki ojca nie zważając, wesół był jak na przekorę. Starego ściskał, Kruczka głaskał, do matki się uśmiechał, z Maruchy starej drwił czy za mąż nie poszła. Chabra prześladował jakąś dziewką z sąsiedztwa — ale o sobie mówić nie chciał, ani się myślał tłumaczyć.
— Jakiś czas muszę tu sobie posiedzieć — mówił do ojca. — Zatęskniło mi się do Krakowa