Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 073.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie zważano czyj pod ręką się znalazł — i w pole szli.
Ziemianom kwaśno było. Myśleli, a nuż z nich porobi takich jak my? a to czerń?
O tem wszystkiem słuchając w Krakowie w szynku u Szeluty Zbyszek, który się nie zdradzając najmniejszem słowem, w kącie siadywał, z głową spuszczoną drzemać się zdawał — gdy do dworku powrócił opowiadał Zbicie z taką gorącością, że zawsze się potem pokłócili.
Ona niecierpiała pana tego, który jej zabrał dziecko jedyne, on w niego wierzył i pewien był, że Marcik na wielkiego człowieka przy nim urośnie. Czasem się tak daleko posunął Zbyszek, że babie milczeć nakazywał.


Drugiego roku przyleciał raz Zbyszek z wiadomością do żony, że król Wacław zmarł, i że Łoktek teraz na pewno zawojuje kraj cały. Mówiono, że nie żartem ziemianie się doń garnęli.
Syn Wacława jedyny, chłopaczek był niedorosły, swawolny bardzo, hulaka, pieszczoszek, więc z nim łatwiej poczynać było.
Raz opóźniwszy się do dworku, Zbyszek zbudził babę swą tryumfujący, wołając, że Marcika tylko co widać nie było, bo już w samym Krakowie mówiono, iż Wojewoda, Kasztelan i dużo innych znacznych ludzi, do Łoktka się mieli.