Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 070.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zbita gorzko płakała — jeść co nie było. Szczęściem odrobina groszy gdzieś się uchowała, z tą więc musiała dla dowiedzenia się o losie męża i kupienia choćby chleba w ławkach, iść pieszo do Krakowa.
W tydzień dopiero z zamkowego więzienia wyprosił się zbiedzony i chory Zbyszek — i przywlókł do dworku. Zamiast się uradować mu, Zbita wpadła nań z wymówkami za syna, za to co ucierpiała, co stracili — przeklinała księcia.
Siebie dawał jej bezcześcić Zbyszek, lecz gdy Łoktka dotknęła, nasrożył się i najeżył.
— Słuchaj, babo długo-języczna — zawołał. — Na mnie sobie psy wieszaj, jako chcesz.. ale na mojego pana.. wara! Jeszcze ty mnie będziesz w ręce całować i błogosławić tę godzinę, co go tu do nas przyniosła!
Taką w niego wiarę miał stary żołnierz naówczas, gdy inni się urągali.
Zbita umilknąć musiała.
Znalazł się w szopce stary garnuszek zakopany, z którego Zbyszek groszy dobył i milcząc znowu małe swe gospodarstwo i zapasy na zimę opatrywać zaczął.
O Marciku gdy raz ztąd wyszedł, słuchu wcale nie było.
Po okolicach napróżno szukano i uganiano się za Łoktkiem, który miał się w różnych miejscach ukrywać, ale go nigdzie nie znaleziono.