Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 063.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pisania zmusiły — drugi raz niedoczekanie. Jeszcze dotąd tego kawałka skóry, przy którym pieczęć moja zawisła — strawić nie mogę. Krwią bym moją zmazał to kanclerskie pisanie, w którem się im do Pragi stawić obiecałem!!
— A! szedłbym ja, szedł do tej Pragi, — westchnął — ale inaczej!
W kubku przyniesiono mu napój ciepły, a tuż i dworzanin przystąpił z hełmem i rękawicami, przypominając podróż pilną...
Łoktek pił, wdziewał, a oczyma Zbyszka szukał.
— Stary — odezwał się — chciałeś mi syna dać? Niech na koń siada ze mną, nie zatracę ci go.
— On i koń gotowy, — odparł do kolan się chyląc Zbyszek — bierzcie go, Miłościwy panie, bierzcie. W ręku siłę ma, ale i język w gębie nie darmo.
Usłyszawszy to książe z ukosa spojrzał na Topora.
— No! mam choć jednego już wojaka! — zaśmiał się — dobre i to na dzisiejsze czasy.. Bóg łaskaw.
Starego uderzył po głowie.
— Jakem żyw, syn twój nie zmarnieje — dodał.
Ruszył się i szedł już ku drzwiom, tym czasem Marcik pośpiesznie się z matką żegnał, ojcu