Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 058.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na ziemian rachowałem, chybią mi oni, jak ty, Mieczyku, pójdę na srom wam szukać posiłków u obcych — i znajdę je. Przyjdziecie mi się dopiero kłaniać gdy siłę poczujecie, ale naówczas ja was znać nie będę! jak wy mnie teraz znaceście nie chcieli.
Topor poruszony krok się cofnął.
— U jakich obcych chcecie szukać posiłków? — zawołał. — Miłościwy książe, nie uwodźcie się. Pomocy nikt wam nie da, a łacno traficie na zgubę. Czekajcie lepiej, może przyjść chwila, do której na Kujawach spokojnie dosiedzieć możecie.
Łoktek odwrócił się od niego i nic mu już nie odpowiedział.
— Żal mi — rzekł pomilczawszy spokojniej — żal mi żem was nadaremnie z ciepłego małżeńskiego łoża wyrwał. Niewiasta się za wami niepokoić będzie, wracajcież rychło, aby nie połajała. Mnie też dłuższy spoczynek należał, bo długo jeszcze przyjdzie mi się tułać od bramy do bramy nim znajdę mężnego serca ludzi. Na teraz choćby garść bym z nią na jakie gniazdo mógł uderzyć.
To mówiąc, nie patrząc na Toporczyka już, podszedł ku ognisku i znowu ręce zagrzewał.
Mieczyk postępował za nim zwolna, rozmyślając, nachmurzony. Wstyd mu było ale i strach także.
— Miłościwy książe — odezwał się — nie