Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 049.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na rzemyku zawieszonym — i wesoło po tem towarzyszów wezwał do kaszy i wędliny, — sam na drugą ustępując ławę.
— Zbyszek — zawołał po chwili, ziewnąwszy. — Jam to pono nocy dwie tak dobrze jak nie spał, a trzeciej mało co i na chłodzie. Daj ty mi gdzie legnąć. Zbroi nie będę zdejmował, przywykłem do niej, nie zacięży mi — kto wie, co się przydarzyć może?
A no — legnę.
Nie mając lepszego nad włane posłanie, powiódł go ku niemu Zbyszek. Ledwie na nie spojrzawszy, mały pan zaraz legł, płaszczem krzyną oczy przysłonił i wnet — chrapać zaczął.
Towarzysze jego szepcząc cicho, dali znać, aby i drudzy się też tak znajdowali. Sami na ławach posiadali raz jeszcze wyjrzawszy na straże.
Na dworze cicho już było, księżyc świecił z chmur porozrywanych, które się po niebiosach tułały; szparko go to zasłaniając, to odkrywając. Las spoczywał, szum jego ledwie słychać było.
W chacie też stała się cisza, tylko mały ogieniek, który na palcach chodząc utrzymywano, potrzaskiwał niekiedy, miotając iskrami do koła. Noc tedy nastała, każdy gdzie kto mógł przyległ na ławie lub na ziemi. Pospali się wszyscy, ale gotowi zbudzić za najmniejszym szelestem, coraz to głowy podnosząc i nasłuchując, a usypiając znowu. —
Widać było niekiedy otwierające się niespo-