Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 045.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ino z sobą! Poszedłbym i ja z wami, ale nie zdużam już. Zaniemógłbym kędy na drodze.
Łoktek wpatrywał się w Marcika.
— A no! — rzekł — zdałby się. Teraz, czy później, nie wiem.. Ludzi mi trzeba dużo.
Otaczający księcia widząc go tak bezpiecznym, poszli straże postawić do koła chaty. — Łoktek zbliżył się do ognia ręce grzejąc, a miał je tak duże i silne, jak u najroślejszego chłopa, żylaste i namulane.
— Cóżeście to mówili? — zwrócił się do Zbyszka. — Czechy tu was nawiedzili, szukając mnie i tropiąc? Jużci to wiedzą o mnie?
— Na biedę, — rzekł Suła, — który z radością niezmierną usługiwał staremu panu, prawie oszalały szczęściem tem, że go oglądał. Opowiadali tu, że Poręba stary, co Miłość Waszą przyjmował u siebie onegdaj, wczoraj do Ulrycha przybył i dał mu znać o tem.
— Poręba! — powtórzył Łoktek smutnie podnosząc głowę. — Któżby się po nim spodziewał? Kłaniał mi się do stóp, płakał wrzekomo z radości. Tacy oni dziś mało nie wszyscy...
W oczy mi nic rzec nie śmieją, a boją się i radziby siedzieć w spokoju choć pod obcym — i —
Nie dokończył. — Potem na pół głośno, jakby do siebie mówił.
— Nie na tym jednym dworze drżąc, mnie ugaszczali, oglądając się, niby ciesząc, a w rze-