Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 018.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

umiał i w ludziach też budził albo niechęć wściekłą lub miłość ogromną...
Zbyszek myślał o tym dawnym swym wodzu, z którym się dużo po Ślązku, Wielkopolsce, po sandomirskiej i krakowskiej ziemi nawłóczył, gdy pomimo wichru, dał się słyszeć tentent konia tuż pod oknem. Pies leżący w progu, (wabił się na Kruczka) szczekać począł zerwawszy się, parobek skałki łupać porzucił, a Zbita zawołała z drzemki się budząc:
— Ot i Marcik!
Szedł Chaber do drzwi, bo te na wszelki wypadek wieczorem drągiem zakładano, aby podsłuchawszy w sionce, młodemu panu otworzyć. Ten się już w znany wszystkim sposób kułakiem tłukąc, do drzwi dobijał.
On ci to był sam. Ruszyło się wszystko w chacie, stara Marucha do garnków, Zbita na przyjęcie syna, nawet Zbyszek głowę podniósł i zwrócił się ku wnijściu.
Marcik oddawszy konia wchodził właśnie.
Chłop był dorodny, silny, szeroko ramienny, co się zowie tęgi, twarzy krągłej i rumianej cale nie brzydkiej, a gdy była wesołą, piękniejącej.
Z całej postawy i ruchu znać było, że się rodził na wojaka, ale nie na takiego coby nogami wrósłszy w jedno miejsce trwał w niem, na ruchawego i potrzebującego codzień nowej sprawy.
Okryty szeroko opończą dość wyszarzaną,