Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 017.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Książę już i nie młody był, bo lat czterdzieści kilka liczył, znużony też, gdyż lat dwadzieścia przeszło ciągle wojował. Dobił się był panowania, niemal korony po Przemysławie, aż naraz naposiedli się nań wielkopolanie, duchowni zaczęli go wyklinać za to, że im ich ziemie pustoszył i klasztorom nie przepuszczał. Czecha wezwano w pomoc, a waleczny książe zniknął i jakby zapadł pod ziemię.
Zbyszek właśnie o nim sobie myślał, bo go kochał bardzo. Lepszego pana dla swoich żołnierzy nie było nad niego, żył tak samo jak i oni, z jednego kociołka jadał z niemi, śmiał się i dawał śmiać ochotnie, pyszny nie był, ludzki bardzo. Prawda, że żołnierz u niego rzadko grosz zobaczył bo on sam nigdy go nie miał, ale po wsiach i dobrach duchownych żywili się i rwali jak chcieli, a i na plebanje zaglądali.
Dobry ten pan wprawdzie gdy mu się kto sprzeciwiał wieszał bez sądu, ścinał bez miłosierdzia, a jednak ludzie miłowali go, bo gdy kazał wieszać albo ścinać, pewnie było za co, a dla dobrych był ojcem rodzonym.
W tych ziemiach, których był panem, osobliwszym sposobem miał najzajadlejszych wrogów i najlepszych przyjaciół, co zań gotowi byli dać życie. Miłowano go bez miary i nienawidzono srodze.
Takim był, że i sam nic pomiernie czynić nie