Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom I 013.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dojeżdżać do miasta, spędzić tam dzionek z dobremi przyjaciółmi, dużo się nasłuchać, dobrze napić nie płacąc i z wesołą myślą a plotkami wieczorem do rodziców powrócić.
Zbyszek Suła niekoniecznie był rad temu, że syn tak miejsca nigdzie nie zagrzewał. Chciał by go był widzieć przy możnym panu jakim, zapracowującego sobie na łaskę i opiekę, ale z drugiej strony, on i matka Zbita, cieszyli się, iż go przy sobie miewali, no z nim im w pustym dworze raźniej i weselej było.
Krom starego Zbyszka, matki Zbity, starej baby co im jeść gotowała, parobka do posług i wyrostka sieroty z Krakowa przybłąkanego, pary koni na stajni, krowy i psa podwórzowego, nie było w Łowczej więcej nikogo.
Wśród głuchego lasu, nie bardzoby bezpiecznie było tak siedzieć, dla włóczęgów i zbójów, których zawsze do koła miasta dużo bywa, ale o Zbyszku i łotrzykowie wiedzieli, że się u niego pożywić nie było tak dalece czem, a guza złapać łatwo. Stary żołnierz w potrzebie jeszcze raźno obuchem wywijał.
On i syn jego Marcik, ludzie byli nie płochliwi, do korda i do topora szparcy.
Zbliżał się wieczór jesienny, niebo było pochmurne dnia tego, więc i ciemno się zawczasu robić poczęło. Wiatr szumiał w borze, liście już poschłe z drzew opędzając. W izbie około ognia