Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 204.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan Bóg dla kilku sprawiedliwych miastom grzesznym chciał przebaczyć.
— Pan Bóg! — odparł książę. — Jemu to wolno, ale człowiek sprawiedliwym być musi bez litości. — Nie przebaczę nikomu.
W tem, jakby mu duchowny przypomniał biskupa, zapytał książe:
— Albert uszedł... a Muskata?
— O tym nie wiem, zdaje się, że w mieście być musi — rzekł Marcik.
Łoktek zwrócił się do ziemian, co stali za nim.
— Nim ja do Krakowa nadążę — odezwał się — kto z was ochotę ma, niech mi jedzie przodem, aby Muskatę wziąć. Zdradzi mnie znowu dla Czecha lub Ślązaka, wolę go pod kluczem mieć.
Usłyszawszy to Toporczykowie, którzy się zalecić pragnęli, a najlepiej Kraków znali, poczęli się zaraz naradzać z sobą. Łoktek nie pytając więcej, groźby miotał i żale rozwodził. Marcik z przed konia nie odstępował a w oczy patrzał, aby chwilę szczęśliwą pochwycić.
Wytrzymawszy nieco, odezwał się z wyliczaniem tych, co z nim przybywali, chwalił Pawła, zalecał Hinczę, podnosił Niklasza. Za każdem z tych nazwisk książę się rzucał i przerwał.
— Idź że ty mi precz z prośbami swemi — krzyknął — a chcesz z nimi nie ze mną trzymać, ruszaj gdzie i oni! Wszyscy jednego stryczka warci.