Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 201.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dnia trzeciego około południa, gdy postawszy trochę w lesie, aby burza przeciągnęła, dalej ruszali, nie dobrze wiedząc kędy ciągnąć, Jurga, który przodem pobiegł za językiem, nadskoczył, wołając, że w pół mili książe obozem leży...
Mieszczanie, choć do niego jechali, dowiedziawszy się że go mają tak blisko, struchleli. Paweł i kilku z nich zupełnie męztwo stracili. Po drodze, na noclegach, Marcik im opowiadał, jak czasem, gdy przykładu potrzeba było, Łoktek srogim a nieubłaganym bywał. Wszystko to im teraz na pamięć przychodziło. Marcik, choć mu do pana serce biło, strwożył się w sumieniu, że dla jednej baby, której mu się zachciało, zaprzedawszy się, mieszczan miał bronić.
— Zostańcie wy tu — rzekł po namyśle do Pawła — ja pojadę przodem, będę się starał serce mu dla was naprawić. — Co będzie można, uczynię, kogo zdołam, ocalę...
Zostali więc mieszczanie, a Marcik z Jurgą pojechał. Lecz nim do tego obozu w pół mili się dostał, obóz zwinięto i książe już był w drodze.
W lesie, goniąc za nim, postrzegł wreszcie Suła pana swego, jadącego z Toporem Żegotą i Trepką. Za nim tuż orszak ogromny, chorągwie i wojsko liczne.
Z konia skoczywszy, począł iść ku panu, który stanął i ręką go witał.
— Suła! Żyweś! — wołął wesoło.