Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 197.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Paweł oczy sobie zakrywszy, zajęczał. — Milczeli. — Marcik patrzał w dal.
— Słuchaj Suła — odezwał się rzeźnik. Czy my co potrafimy czy nie, to Bóg wie, ale próbować potrzeba. My cośmy z Wójtem nie trzymali, — bo za nami to poświadczyć możecie, — chcemy z błaganiem jechać przeciw niemu. Jedź ty z nami!
Marcik się strząsł. — Dajcie mi pokój, ani mogę, ani chcę! On, jak jest teraz w gniewie, mnieby razem z wami gotów dać obwiesić.
Przerwał i spytał żywo.
— A z Wójtem co się stało?
— Uwięził go Bolesław i zabrał z sobą. — Będą go trzymali w lochu, ale głowę ocali i wykupi się może, nie on, to brat znajdzie na to.
My choćbyśmy uchodzić chcieli, nie mamy dokąd. Domy — ludzie — żony — dzieci... (zajęczał). Suła! człowiecze coś serce miał, jedź z nami... Miasto ci się...
Nie dokończył, gdy Marcik mu przerwał.
— Co? miasto mi zapłaci? — wy mnie kupować myślicie?
Fartuchem twarz ocierając i wzdychając jak miechy, Paweł słowa nie znalazł na uniewinnienie.
— Marciku — zawołał — miałem cię za druha! Chleba i soli z sobą zjedliśmy dużo, a teraz gdy burza nadchodzi, ty...