Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 196.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

postrzegłszy go zdala — poznał uradowany, nim on go zobaczył.
— Oho! Idzie koza do woza! rzekł śmiejąc się — Paweł jak w dym do mnie!
Po wałach pobiegł przeciw niemu — wołając:
— Paweł! Bywaj! Co u was słychać?
— Trupami, trupami u nas czuć! — westchnął, ręce ku niemu wyciągając mieszczanin — Marciku, stary druhu! Ratuj!
— Ja? rozśmiał się Suła — albo to w mocy mojej ratować tych, co pana zdradzili? Ja mizerny człeczyna, miałbym się na co przydać?
— Każ no mnie wpuścić furtą — na rany Chrystusowe — począł Paweł — w mieście nikogo niema... Musimy pomówić z sobą.
We wrotach ludzie w pogotowiu już stali, rychło li otwierać każą, gdy Paweł zapukał. Puszczono go zaraz. Łzy miał w oczach rzeźnik i razem je z potem ocierał.
— Marciku! przyjacielu! Byłeś nam druhem — bądź nam obrońcą! Ratuj miasto! — jęczeć począł.
— Pana Boga proście, nie mnie — rzekł smutnie Suła, on chyba jeden ratować was może...
Nie wiem — czy gdyby nasz święty Stanisław z grobu wystąpiwszy rzekł panu naszemu: Przebacz im — nie wiem czy jego by posłuchał. Ci co go widzieli i słyszeli, powiadają, że nigdy w życiu tak gniewnym nie był, jako dziś. — Poprzysiągł, że zdrajcom nie pofolguje...