Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 157.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Za to około Dyngusza, przy Piłacie, na ratuszu ciągle było tłumnie i gorąco. Albert grozą starał się mieszczan utrzymać przy sobie. Nie było dnia, żeby Viertelnicy kogo do więzienia nie wlekli, bez chłosty i stawienia u pręgierza jeden nie minął.
Niektórzy śmielsi wyrzucali Albertowi w oczy, iż miasto zgubił, ale kto się głośno odezwał, zamykano go. W radzie miejskiej połowa ludzi siedziała milcząca; niektórzy domagali się jakiegoś końca. Albert jak zwierz w kniei osaczony rzucał się, kąsał, ale kroku naprzód uczynić nie mógł.
Śląska też załoga, choć ją karmiono, przykrzyła sobie. Fuld, który od pierwszego dnia położenie zrozumiał i wyprawie był niechętny, potajemnie księciu coraz gorsze wieści przynosił.
Książe też codzień był niecierpliwszy — i chmurniał.
Wlokło się to nieznośnie dla niego, ale dłuższym jeszcze czas ten mógł się księżnie wydawać.
Mimo tajemnie poddawanej żywności, na zamku dostatku nie było. Ludzie chorować zaczynali. Od księcia Władysława przez żydów tylko głuche dochodziły wieści.
Usłużny i bardzo zręczny Gamrot, który się na najniebezpieczniejsze wycieczki sam ofiarował, wyprawiony z poselstwem nie wracał. Nareście, w maju, jednej nocy gdy Marcik wały obchodził, usłyszał znak, jaki zwykle dawano, gdy się