Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 120.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Z ulicy Rzeźniczej szedł? — spytał.
— Tak, od Arnoldowej wdowy — odpowiedziano.
— Kto was tam wie — jaka wdowa! począł Zbrożek — ale dosyć że z Rzeźniczej ulicy. — Ja wam może coś powiem, bom ja wczoraj późno na koniu stał u rogu tej ulicy, gdzie mnie jedna wasza jejmość obiecała wpuścić, a potém z okna wydrwiwała — iż jej zawierzyłem. — Stałem zły jak djabeł. Aż o to — patrzę, — historja się dzieje.
Wychodzi z bramy, — a mógłbym pokazać z której, — człek słuszny, i — jak mi się zdało po nocy, rycerskiej postawy — kroczy sobie powoli. Patrzę nań, choć we mroku był. Tuż za nim suną ludzie ostrożnie, jakby się nań zasadzili. Nastawiłem ucha, — co to będzie. Idzie on, to przystanie, to powoli, dalej się posuwa, zbóje za nim na palcach, a on ich ani słyszy, ani widzi... Myślałem żarty stroją.. Przyskoczyli doń tuż i nagle — krzyknąć nawet nie miał czasu, jak go chwycą, zakneblowali czy co, obrzucili płaszczem, związali, porwali na ręce — niosą.
Dopierom zmiarkował, że to nie psota, ani żadna igraszka, począłem biedz za niemi w trop...
Co ze strachu jak zaczną kręcić po zaułkach, po opłotkach a niosą nie rzucając tego człeka, a niosą. Poszli takiemi wertepami, że mnie z koniem za niemi wywinąć się było nie sposób..