Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 094.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeżeliście mu solą w oku — odparła wdowa, — znajdzie on sposób i na was...
Greta z gniewu trzęsła się i bledła.
— Nieopatrzny a zuchwały człecze, — poczęła. — Słuchaj dobrej rady, nocą się po mieście sam nie włócz, bez broni nie chodź — strzeż się zwady i zgiełku.. Nasadzi na cię zbójów, a ma takich, którzy zabiwszy zbiegną przy jego pomocy do Wrocławia lub Sandomierza.. Tam parę miesięcy pochodziwszy wolno, cichaczem wrócą i nikt im słowa nie powie. A uda mu się was gdzie przydybawszy wziąć, wsadzi do ciemnicy, do której ludzkie nie dojdzie oko.
Straszyła go Greta, a Marcik obojętnie słuchał i mruczał.
— Mnie? mnie?
— Was i stu takich jak wy — dodała wdowa. — On w mieście panem. W więzieniu na ratuszu trzymać was nie będzie, ani przy Dynguszu, ani w żadnej bramie, gdzie lada kogo Viertelnicy sadzą — ma on swoje własne lochy, o których żywa dusza nie wie, a kto się do nich dostanie światła Bożego nie zobaczy.
Mówiła, a przytomny Paweł głową i ramiony potwierdzał. Sułę nie łatwo zatrwożyć było — w końcu wreście poszły mu cierki po skórze. Tajemne owe więzienie, gdzie zawsze gotowy kat ściąć mógł, lub udusić, a w niem pogrześć — przeraziło go.