Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 060.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co tam słychać u Grety? — spytał Marcik.
— No — myślę, że chyba na was czeka — rzekł Paweł wesoło. — Jużeście się byli rozeszli na wieki, a teraz znowu pono dobra zgoda? he?
— Kolecie mi w oczy Gretą, — odparł żwawo żołnierz, — a świat cały powiada, żeście sami w synowicy rozmiłowani!
— O! o! — śmiał się okrągły Paweł. — Albo się zapieram! Miłowałbym ją, gdyby chciała — czemu nie!
Niklasz, który słuchał roztargniony, jakby nie wiedział o czem mowa, trącił Pawła chwytając za rękę.
— Wójt na zamku bywał, nie wiecie z czem powrócił?
— Owszem — rzekł Paweł — z tem wrócił, z czem pojechał. A łatwo było naprzód zgadnąć, że inaczej nie może być. Utrapiona wojna pieniądze ssie. Któż ma dawać jak nie my?
— Rychło i na nas skóry nie stanie! — zawołał Niklasz.
— A lepiej było za Czecha? — odparł Paweł.
Na tem się skończyło. Niklasz szepnąwszy coś na ucho Marcikowi, wstał. Ten choć piwa miał dosyć, dosiadywał. Zostali z Pawłem sam na sam; o którym wiedział z dawna Suła, iż z Wójtem i zaciętemi niemcami, nic był w zażyłości wielkiej.
— A co, panie Pawle, — odezwał się — zły