Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 053.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nawet i zdawało się, jakby nogi trzymał by mu nie uciekły.
Suknie miał bodaj jeszcze te dawne, które mu księżna Gryfina sprawiała, wytarte, poplamione, połatane. Rodzaj kaptura brunatnego kładł na głowę i ramiona, gdy mu chłodno było i tak chodził.
Mnichy się pono niektóre na niego za ten kaptur gniewały i zdzierano mu go nieraz, ale długiemi opatrzony nogami uchodził zawsze, a u Szeluty znał takie kąty, z których nikt go dobyć nie mógł. W potrzebie chował się między kadzie w browarze.
Panowie Radni niechętnie do Szeluty uczęszczali, tak samo jak ziemianie do Ratuszowej piwnicy. — Tu i tam przecież trafiały się wyjątki. Z zamku ludzie i wojskowi rychlej tu się znaleźli niż pod Ratuszem, a Marcik też zdawna, jak wiemy, do Szeluty uczęszczał.
Z mieszczan zaglądali tu ci, co nie bardzo dobrze byli z Rajcami i panem Wójtem. Jakiekolwiek panowanie, rzadko się bez sprzeczki obchodzi.
Ci co rej wodzą, radzi sobie — ci co słuchać muszą, mruczą.
U Szeluty często słowem bryzgano ostrem — choć sam gospodarz otyły, spokojny, milczący, człek z wielkim guzem na czole — nie rad był słuchać tego, sam wszystkim równo kłaniając się i będąc powolnym.