Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 040.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

izbach jej przeznaczonych, gdzie nikt z głodu nie marł, ale zbytku dla nikogo nie było.
Książęcy skarb i tak starczył ledwie na mnogie wydatki.
Marcik, który konie i ludzi tych co do pana przybywali zwykle i na dworze jego bawili — znał dobrze, witał się z dworzany Kasztelana Wierzbięty, Zbigniewa z Brzezia, Ratulda Gryfa Trepki zwanego Żyłą, Petrosława z Mstyszyna, młodego Prandoty z Koziegłów, Jakóba z Koniecpola, Ligęzy z Bobrku, Dąbrowy z Rostkowa i innych.
Stanął tu z innemi czekając i rozglądając się po królewskim grodzie, który mało co inaczej i lepiej wyglądał nad ziemiańskie zamki. Wszystko tu z nowa wznosić było potrzeba, a Łoktek mało dbając o majestat, wolał siłę rzeczywistą, niż jej blaski i żołnierze w obozie, niż grzywny w skarbcu.
Tych też rzadko było najrzeć u niego, bo byle grosz przypłynął, pułkowódzcy go rozchwytywali. Ciążyły podatki na miastach, a Kraków stękał na nie.
Nierychło goście z zamku się rozjeżdżać zaczęli, Marcik, który tu wszystkich znał, poszedł do Stroibierza Ochmistrza księcia pytać, kiedyby z nim na osobności mógł się rozmowić.
Musiał poczekać, aż go po obiedzie bocznemi drzwiami wprowadzono do pańskiej komory.
Stał Łoktek, jakby się wychodzić wybierał,