Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 039.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie było — skinienia słuchać musiano, a od karności nikt wymawiać się nie śmiał.
Czasy dla księcia nastały ciężkie, — groźne niemal. Czuł, że dopóki korony nie włoży na skronie, wszyscy się przeciwko niemu targać będą. Ślązacy i niemcy po staremu drwili zeń i odgrażali się, część duchowieństwa i biskup był o niechęć podejrzany. Czuwać musiał. Miał on swych wiernych, ale swawola zawsze więcej jedna przyjaciół niż surowość i karność.
Ci co się go lękać musieli, nienawidzili skrycie. Nie miał sposobności być okrutnym, a przeczuwano, iż nieubłaganym być potrafi.
Niemcy w oczy mu patrząc, czuli ciarki przechodzące po plecach.
Nakładano na nich coraz nowe pobory, cła, pożyczki, daniny, a wymówki nie było; Wójt kłaniał się posłuszny ale sztywny i milczący. Zbierały się zewsząd chmury, a książe zajęty swem Pomorzem i Krzyżakami, nie widział ich lub lekceważył.
Ranna była godzina, dziedzińce pełne ale gwarne, bo się tu cicho sprawiać musiano. — Służba i straże chodziły spokojne, poważne i uporządkowane — każdy w swem miejscu.
Stały konie panów, którzy do księcia przybyli zblizka w podwórcu, innych dwory rozmiezszczone pod dachami, czeladź spoczywała po