Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 036.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Usłyszawszy to Marcik, zerwał się gniewny i kułak podniósł w górę.
— Tak śpiewają! — krzyknął — no, to my im rozpuszczonej gęby przymkniemy.
I zaczął badać ojca gdzie mógł słyszeć o tem. Zbyszek powiadał, że na rynku w Krakowie nie trudno było o tem posłyszeć, iż głośno niemcy prawili jako im pod polskim panem żyć nie można, bo ziemianie i rycerstwo górę biorą, każdy ich szarpie, a u Łoktka lada ciura lepszy, niż pan Wójt krakowski.
— Bo inaczej być nie powinno! — rzekł Marcik.
Zbyszek choć sami byli, trwożliwie jakoś głos zniżał.
Dodał poufnie, że słuchy chodziły choć próżne może i lżywe, iż się mieszczanie już ze Ślązakami wąchali, aby Łoktka wygnać z Krakowa. Drudzy obawiali się, by z Czechami nie mieli porozumienia.
Marcik zmilczał, ale w duchu sobie rzekł, że rozumiał teraz o czem go Greta przestrzegała i pomyślał, że pilniej było w Krakowie siąść niż na Pomorze spieszyć. Spisek przeciw księciu oburzał go tak, iż krwawą zemstę poprzysięgał zawczasu...
Z niewielu słów ojcowskich nabywszy strachu, Marcik ledwie parę dni się dał strzymać w Wieruszycach — pilno mu nazad było.
Miasto znał dobrze z tych czasów, gdy jeszcze