Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Kraków za Łoktka tom II 012.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W Gdańsku urodziwych niewiast dosyć.. napytasz sobie drugą...
Oddał książe list Marcikowi, który do nóg mu padł po raz drugi, a choć dosyć obojętnie to przyjął, gdy za pazuchą poczuł owo nadanie pańskie, a pomyślał, że swój własny szmat ziemi mieć będzie — kawał lasu, ryby, grzyby, wypas dla stadniny, grunta, na których ludzi będzie mógł sadzić, że się stanie panem jako i drudzy z chudego pachołka, zaszumiało mu w porąbanej głowie. A jakaż to dopiero radość dla starego ojca i macierzy!
Gdy go Łoktek odpuścił potem, już nawet na Rzeźniczą ulicę nie wstąpiwszy, wprost do Łowczej pośpieszył.
Była godzina na noc, gdy tam stanął. Koń zarżał i stary Chaber wyszedł go wziąć do szopy. Zbyszek, który go widział wyjeżdżającym dość smutnie, uradował się w progu ujrzawszy wracającego z jakąś butą znaczną, a licem dość wesołem, przynajmniej rozpogodzonem.
Witali się, a Zbita wieczerzę już podawać miała, gdy Marcik obejrzał się po starym dworze.
— A co? — odezwał się — jużby nam tę Łowczę wartało porzucić, bo to biesi kąt jest.. życie w nim licha warto!!
Zbyszek zdziwił się mocno.
— Co ci w głowie? gotóweś do miasta? — rzekł kwaśno.