Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 214.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chcę by żył! — powtórzył król z siłą wielką.
— Tak — odparł szydersko Sieciech — aby tobie panie i synowi twemu życie zatruwał. — Chcesz? stanie się po woli twéj, każę go oszczędzić.
— Życie! tylko życie! — zawołał król. — Zamkniesz go, niech siedzi i pokutuje.
Wojewoda poruszył się prawie gniewnie. Nadbiegła gromada żołnierzy ze Skarbimierzem, który bojem rozpalony i zagorzały, na zamek wskazywał, bo tchnąć i mówić nie mógł.
— Zabrać tych co tam są! — zawołał Sieciech, oczy ku wieży skierowawszy.
A król — dodał żywo — życie mu kazał zachować!
Gdy tych słów domawiał, zbliżył się Bolko na koniu również jak i on okrwawionym, ale z twarzą jasną i wesołą. Dumnie wskazał ojcu ręką na pobojowisko i jezioro.
Namioty rozbijano, zsiadł z konia i ledwie rękę ojca ucałowawszy, który za nim gonił oczyma, padł znużony na ziemię. Chłopcy mu przynieśli w kubku wina, bo wody nie było żadnéj, któréjby użyć można. Studnie w mieście, jezioro trupy zaległy.
Przez długi potém czas jeszcze w opustoszałéj Kruszwicy nikt nie zaczerpnął z zatrutego Gopła wody, nikt ryb z niego nie dobywał, ludzkiém mięsem utuczonych.