Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 185.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż król?
— Przyjechał nie zdrów i na zamku legł odpoczywać, mówił poseł.
— Uwięziono czy ścinano? pytali jeszcze.
Czech o niczém podobném nie słyszał. Zbigniew odwróciwszy się pytać już nawet więcéj nie myślał; Dobek dopiéro nacisnął przybyłego aby mu szerzéj opowiedział o tém co widział i podsłuchał.
Była już pewność że po odpoczynku, król z Wrocławia na Kruszwicę miał ciągnąć.
— To i dobrze! zawołał zuchowato Marko, prosiemy ich tu, niech się raz skończy sprawa. Zagramy im do mogilnych pląsów, niechaj skaczą.
— Dawać ich tu! dawać! powtarzała młodzież niech no się naszym Pomorcom na zęby dostaną...
— Nie będą śmieli tu przyjść! — dodał Marko, chwalą się i chcą nastraszyć. Nie odważą się na nas nastąpić.
Skończyło się to na drwinach i śmiechu, Dobek z sobą Czecha do namiotu poprowadził i tu dopiéro, nacisnąwszy go lepiéj się o wszystko dopytał. Czech nie taił swéj trwogi. Wojsko Sieciechowe było silne, dobrze zbrojne i do wojny zaprawione. Liczbę mieli większą pewnie niż wszystkie siedm pułków królewicza, poddanie się Szlązaków i Wrocławia wbiło ich w pychę, — walka się zapowiadała ciężka.