Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 183.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

grabili dużo różnego sprzętu, który mieniali i sprzedawali.
Targowicę trzymali na obozowisku. Marko się u nich w wiele rzeczy zaopatrywał. Tak mu tu dobrze było iż sam przed sobą i innemi kłamał, przekonywując iż trwać to może bodaj wiek wieków, bo się na nich nikt napaść nie waży.
— Wiedzą ludzie że kły mamy! — mawiał, nie będą śmieli!!
Tym czasem stać obozem w siedm takich oddziałów, wśród kraju spustoszonego, coraz trudniéj było. Pomorcy daléj codzień puszczać się musieli za łupieżą, i nieraz wracali z próżnemi rękami; Czechy głodem po troszę mrąc, odgrażali się, że gdy mróz przyciśnie precz pójdą; Polacy niewiedzieli co poczną, końca nie widać było.
Gdy Dobek, rozsłuchawszy się po obozie przyszedł o tém dać znać Zbigniewowi, zaledwie go chciał słuchać. Ruszył ramionami.
— Czarno się wam widzi — rzekł, co ja na to poradzę?
— Albo się godzić, albo się bić trzeba, albo nas tu głodna śmierć wybije, mówił Dobek.
Królewicz, który właśnie patrzał na dwu chłopców pasujących się przed namiotem, z których jeden drugiego obalił i siadł na nim — począł się śmiać mocno. Na tém się rozmowa skończyła.
Drugą razą, sam na sam z Dobkiem usiłował