Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 181.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i kilku ulubieńców, zbierali śpiewaków, którzy najwięcéj swawolnych umieli pieśni, gęślarzy, gawiedzi wszelakiéj i sami im dopomagając bawili królewicza, który na stołku skórą pokrytym siedząc, nogi pozakładawszy, śmiał się aż za boki trzymał, szydził, młodzież do psich figlów pobudzał i o wszystkiém zresztą zapominał.
Dobek chodził struty, ale go wyciągnąć, ani przemienić nie mógł. Zagadał go Zbigniew, zahuczał i z niczém odprawił, a swoje robił.
Stały beczki z piwem i miodem do koła pańskiego namiotu, kto ze starszych przyszedł, nawlekli się i Czesi i Pomorcy nawet, pił, jadł, siedział i razem się zabawiał. Wychodził potém spluwając i mrucząc. Gdy o wojnie mówić przychodziło Zbigniew ziewał.
Spojrzawszy z pagórka na swe obozowisko, że dużo miejsca nad jeziorem zajmowało, zdało mu się że świat niém zawojuje.
Marko mu pomagał gębą wyszczekaną.
— Niech no się królewscy pokażą, mówili — dopiero im cięgi damy! — Nie ujdzie ich ztąd i noga.
Potopiemy w jeziorze, reszta w łyka. Odgrażali się nawet, gdyby królewscy rychło się nie stawili, że na nich gotowi iść, szukać, a choćby na sam Płock uderzyć,
Tym czasem stali, ryby łowili w jeziorze