Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 178.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wielką drużyną odłączonego, zgodził się pod namioty pójść ze swojemi.
Tu gędźbą, śpiewami, hukaniem i jasnemi sukniami a dworem więcéj się zajmował niżeli wojskiem i wojną. Śmiechów było pełno i przechwałek, bo siedm pułków owych zdawały się niezwyciężonemi.
Jesień już nadchodziła, noce były chłodne, ranki z przymrozkami, pod płótnem, choć ognie palono blizko, zaczynało być nie bardzo zaciszno. Wicher podrywał ściany, wdzierał się do wnętrza i nocami potrząsał namiotami, jakby je wywracać probował. Dwór królewicza znacznie był urósł bez potrzeby, dla wystawy tylko. Kręciło się około niego dużo pustéj młodzieży, a wieści chodziły że pod męzkiemi sukniami i biała płeć do usług była używana. Królewicz nie bardzo rad ze starszemi obcował, lubił błaznów, pochlebców, śmiechy i ludzi co od niego wszystko znosić byli gotowi.
Obóz był gwarny, bezładny, do którego ludzie się nie bardzo zbliżać śmieli. Na pagórku nad jeziorem, między kilką staremi drzewami rozpięty był namiot pański z wiechą na wierzchu, a przy nim na wysokiéj tyce zatknięta powiewała chorągiew czerwona bez żadnego znaku.
Obok niego pomniejsze dla Dobka z Morawicy, Marka i starszyzny, stały nieopodal osobną gromadą. Daléj drużyna miała porozpinane