Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 173.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wypuścić, znikł znowu i po chwili wrócił z chłopakiem, który niósł trzy srebrne naczynia, dla królewicza jedno, drugie dla namiestnika, najmniejsze i najlżejsze Dobkowi.
Tak wyprowadzani aż za próg wyszli z lichego domku tego, opatrzeni nieco z łaski Marka, który podał pierwszy tę myśl szczęśliwą a sam nie mógł z niéj korzystać.
Kubki pozawijane w chustki jedwabne, czeladź u drzwi zabrała. Rozochocony Zbigniew dosiadając konia za furtą, która się natychmiast zamknęła za nimi, kazał w rogi uderzyć, śpiewać i pokrzykiwać ludziom, którzy tém raźniéj to spełnili, iż i im piwa i miodu wyniesiono, a tego się wcale nie wzdragali.
— Gdy panem tu będę — szepnął Zbigniew, pochylając się do ucha Dobkowi — wiesz co uczynię?
— Natana wasza miłość nagrodzi? — rzekł Dobek.
Rozśmiał się Zbigniew szydersko.
— Nie głupim — rzekł. — Zadrę się z nim, abym dwór mógł złupić. Znajdzie się w nim czém pożywić! Nieprawdaż! Nie godzi się, aby kaci Chrystusowi w skarby się wzmagali. Z szatanem trzymają niewierni i czary sprawiają. Kościołowi dam dziesięcinę...
Dobek nic nie odpowiedział, lecz wielkie powziął pojęcie o rozumie pana swojego.