Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 172.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dworu, zaklinając się, iż ostatki oddaje i sam ogołoconym będzie ze wszystkiego.
Językiem mówił złamanym, lecz żywo, gorąco, pomagając sobie ruchami, starając przebłagać pokorą. Oczy tylko ciemne z pod brwi nawisłych, ilekroć błysnęły, nienawiść z nich i gniew tryskał stłumiony.
Chociaż ofiara ta nie dochodziła przesadnych nadziei, z jakiemi Zbigniew jechał do Natana, trzeba się nią było ograniczyć. Tak radził Magnus, wziąwszy na stronę królewicza i biorąc żyda swojego w obronę. Stanęło na tém, iż królewicz oprócz zwrotu grzywien, opiekę swą Natanowi w przyszłéj dzielnicy zaręczał, pieniądze mu bić u siebie dopuszczał, handel swobodny, wolność od opłat pismem pod pieczęcią zapewnić obiecywał...
Sam Natan wedle słów tych pismo ułożyć się ofiarował, mając zawsze do pomocy kogoś, gdy mu było potrzeba; książę tylko przypieczętować miał nadanie, a świadki stały gotowe.
Tak w przeciągu godziny umowa zawartą została, zachęcony Dobka przykładem Magnus, wychylił kubków parę; naostatek i Zbigniew potajemnie przeżegnawszy napój, ośmielił się do niego. Wino było dobroci dziwnéj i uweselało cudownie; twarze się téż wyjaśniły, choć skutek wycieczki nie bardzo był pomyślny.
Natan nie chcąc swych gości bez podarków