Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 171.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wach mu nigdy nie zbywało. Kto był, o co się ubiegał, opowiadać nie potrzebował. Magnus przyrzekał w imieniu jego wiele w późniéjszym czasie, gdy królewicz prawa swe odzyska, co nieochybnie nastąpić musiało.
Słuchał z wielką uwagą Natan.
— Choćby człowiek mały, jakim ja jestem, pragnął usłużyć waszéj miłości — rzekł powolnie, ważąc każde słowo — zkądże ma wziąć? Jak dostać?
Utyskiwać począł na bardzo ciężkie czasy, na handel trudny, na to, że karawany kupieckie po gościńcach nigdzie bezpieczeństwa nie miały, choćby w listy od królów opatrzone były, rozbijano je i obarczano opłatami.
Zaklinał się, iż zubożały był, że nie miał nic, nie mógł nic. Bił się w piersi, oczy podnosił ku niebu, brodę siwą targał i wzdychał.
Nic to nie pomagało, Magnus nalegał nań. Dobek po winie śmielszy, z kąta po słowie przyrzucał. Zbigniew téż zebrał się na wspaniałe obietnice, ofiarując się stwierdzić je pieczęcią swą, chociaż dotąd żadnéj nie miał. Opór ze strony napastowanego żyda trwał długo, ale namiestnik naciskał go, a ten był we Wrocławiu najwyższym rządcą; odmówić mu całkowicie, obrazić go i zniechęcić nie było bezpieczném.
Natan w końcu musiał ofiarować pewną ilość grzywien srebra i sukno dla ludzi książęcego