Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 170.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóżby mu z tego przyszło? — odparł towarzysz. — Jest sposób na to, sam on z nami napić się musi.
— Czyż nie wiesz o tém, że truciciele sposoby na to mają, ażeby im trucizna nie szkodziła — szeptał Zbigniew przelękły — ja usty nie dotknę tu ani jadła ani napoju.
— Do woli waszéj — odezwał się Dobek — ja to wiem, iż oni mają wina z gorących krajów, jakich u nas nikt nie zna, słodkie jak miód, a jak ogień rozgrzewające. Nie pogardzę przyjęciem.
Natan rad zapewne, iż przyniesione wino niemiłemu naleganiu nań folgę uczyniło, ukłonami jął na nie zapraszać, lecz Magnus téż nie bardzo rad był pić, czarów zarówno obawiając się i trucizny. Stary nalegał mocno, a nawykły widać do podobnych obrzędów, sam pierwszy nalał trochę wina do kubka, pijąc za zdrowie gości i do kolan się im kłaniając.
Wziął i Magnus kubek podany i Zbigniew téż z tą myślą, że go nazad pełnym postawi. Śmielszy a ciekawszy Dobek począł pić zaraz i skosztowawszy po piersiach się pogładził.
Napój był w istocie osobliwy, choć dla króla, ognisty, wonny, a łagodnie łechcący usta.
Tymczasem namiestnik zagajał sprawę, Zbigniew téż zbliżył się, bo gdzie szło o wymowę, łatwiéj sobie od innych poczynał, na sło-