Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 163.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czołem i głową, miłości waszéj — powtarzał — czołem i głową.
— Bóg z wami — a co? zamruczał stary.
— Słówkoby się rzekło.
Usiedli tedy na ławie w przedsieniu.
— Długo was nie potrzymam — mówił Dobek — w pole nam na gwałt potrzeba, a niemamy o czém. Z próżnemi rękami i na nabożeństwo iść nie dobrze, co dopiero na wojnę.
— Jać skarbów nie mam — odparł groźno Magnus — com miał i co mogłem, tegom nie skąpił.
— Miłość wasza pomódz byście nam mogli pośrednictwem, opieką, dobrém słowem? rzekł Dobek.
— Gdzie? jak? u kogo?
— U Natana Ispana, jeśli się nie mylę w nazwisku, bogatego Judy, który tu mieszka — mówił Dobek — tenby królewiczowi mógł wygodzić.
Oczyma wielkiemi, zdziwionemi popatrzał Magnus na mówiącego, i nie było mu miło widocznie, że kto inny zabierał się do odzierania ze skóry tego którego on dla siebie zachował.
Po namyśle jednak, z dwojga złego wybierając, wolał pewnie by odarto żyda niż jego, i z łupem rychléj odejść mogli. Rzekł zrazu zwolna.
— Ot, czego się to wam zachciało! dobry nos macie.
Dobkowi to pochlebiło, rozśmiał się.
— Wy, miłościwy panie, pojedziecie z króle-