Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 159.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

im, nafuka, nabije nawet, nie ujmie się za tém nikt, dobrze że z życiem wyjdą cali.
Dobek powoli zdawał się przychodzić do jasnego rzeczy pojęcia.
Żydów naówczas nie wiele jeszcze w Polsce było, tłumniej późniéj nieco ściągać się poczęli. Siedzieli tylko po grodach bogatsi, handle wiodąc różne. Wielkie prześladowanie, które tysiące później zagnało tutaj, gotowało się dopiero. W Pradze, Krakowie, Wrocławiu zamożniejsi osiedlili się za Władysława, trudniąc handlem, wybijaniem monety, kupnem i sprzedażą niewolników, lekami i lichwą.
— Gdym się przekonał że królewicz goły — ciągnął daléj Marko — myślałem zaraz, Judy nam trzeba na tę chorobę. Da on nam grosza gdy królewicz zażąda.
Z niedowierzaniem i ciekawością przysłuchiwał się Dobek.
— Gdzież tego Judy szukać? przebąknął.
— A widzieliście dwór na piaskach? ten co murem obwiedziony wysokim, że za nim prawie dachów nie widać?
— Czyjże jest? pytał Dobek.
Marko palcem w stronę jego ukazał i nosem pociągnął.
— Tam nam potrzeba — odezwał się — tam ja czuję złoto i wszystko czego królewiczowi brak. W domu tym mieszka Natan Ispan — azali