Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 137.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z wojskiem, mówię otwarcie, wojować nie będziemy, oblegać się nie damy, a Sieciechowi i w oczy powtórzę com rzekł.
Zbigniew słuchał z boku stojąc, blada twarz jego zaogniła się gniewem, brwi ściągnęły, nie odpowiadając Magnusowi, odwrócił się do swoich i zawołał głośno:
— Cóż my tu dłużéj czynić będziemy, gdzie Sieciechowych bronią, a o nas nie myślą? Precz chyba iść!
— A iść! iść! — powtórzył Dobek.
— Marko — odezwał się książę, kto ze mną trzyma i chce iść razem, ludzi zwołać, strąbić, na koń, w pole, położymy się obozem, bezpieczniejsi będziemy!!
Sądził zapewne, że namiestnik wstrzymać go zechce, lecz Magnus popatrzał, skłonił głowę i rzekł:
— Gwałtem was strzymywać nie będziemy. Ja was tu miłościwy panie nie powoływał, nie obiecywałem nic. Mnie proszono, nie jam prosił. Chcecie iść, otwarte bramy, szczęść Boże.
Ochłódli wszyscy i zamilkli.
— Prawdę rzec — odezwał się uspokajając wojewoda — nie ma tu co czynić w ciasnym grodzie, w pole przyjdzie wyciągnąć dziś czy jutro. Posłów uratowałem, wrócą do króla i Sieciecha z tém, co tutaj posłyszeli. Król wojsko już zbiera, ruszy na nas z nim. Ja miasta mu nie zamknę, bo wojny wydawać nie mogę.