Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 132.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ludka Doliwę! Jak Andrka z Bolimowa, co mu głowę Sieciech uciąć kazał. Król mówicie, albo my to króla mamy? Nie Sieciech królowi, ale pan nasz Władysław panu Sieciechowi służy!
Śmieszki urągliwe dawały się słyszeć tu i owdzie. Wojsław blady wstał.
— Nie wolno mi słuchać tego, co mówicie, bo nieprawdą to jest, a oszczerstwem. Ci, co się z posłuszeństwa wyłamują, na Sieciecha wołają, bo do woli królewskiéj zmusza. Sieciech praw — nieprawi ci, co nań nastają!
Słów tych ledwie mógł dokończyć, gdy wrzawa wzmogła się gwałtownie i zagłuszyła go.
Popędliwy Dobek pierwszy miecza dobył z pochew, drudzy téż zobaczywszy to, chwycili się do żelaza; kto co miał, nóż, mieczyk, topor, podnosząc do góry. Zgiełk powstał straszny, cisnąć się zaczęto groźnie ku posłom, tak, że Magnus poskoczywszy w czas, ręce rozpiął, sobą ich zastawił i od pierwszéj napaści obronił.
Na małoby się to jednak było przydało, bo rozjątrzenie było straszne, a nienawiść wygnańców ku Sieciechowi taka, że na krewniaka jego, co śmiał stawać w obronie Wojewody, rzuciliby się byli i rozsiekali niechybnie, gdyby z drugiéj strony o. Teodor nie stanął, a na księdza nikt nacierać nie śmiał. Ława stała niedaleko drzwi do drugiéj izby prowadzących, namiestnik prawie gwałtem popchnął w nie Wojsława, sam ciągle go sobą okry-