Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 131.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lowę, on królewicza. Ino już nie widać, gdy zapragnie, aby sam panował.
Tego my nie zniesiemy, tego my nie damy uczynić. Równy nam ziemianin jest...
Znowu nie mogąc się powstrzymać, krzyknęli wszyscy:
— Nie zniesiemy tego! nie damy.
Ci, co siedzieli dotąd na ławach spokojnie, wstali, zaczęli się poruszać gromadnie, skupiać i postępować na izbę. W głowach szumiało, paliły się twarze, wyrywały słowa grube, łajania ostre, przekleństwa i pogróżki. Wojsławowi słyszeć ich nie godziło się, rozumieć nie było można. Magnus, który rad był uspokoić Szlązaków, rękami dawał znaki gwałtownie, ale bezskuteczne. Rozprzęgał się ład, jeden od drugiego zarażał się gniewem, powstrzymać było trudno.
Wojsław pobladł trochę, ksiądz Teodor wstał i chciał począć mówić, ufając w to, że go suknia osłaniała.
Zamilkli niektórzy, ale w dalszych rzędach i głębi wciąż jeszcze szumiało.
— Między króla a jego urzędniki, któż ma prawo wchodzić — rzekł ksiądz. — Nie nasza rzecz sądzić, co król czyni. Komu źle, niech się skarżyć idzie.
— A! tak! słyszycie! — krzyknięto z ciżby — ho! Albo go to dopuszczą? Na drodze go wezmą, do ciemnicy zasadzą, jak Janka z Borku, jak