Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 108.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie stawcie — rzekł — aby wam nieświęta siła głowy z karków nie zdjęła za to bluzganie!!
Dobek, który wprzódy księdza nie widział, uderzył się po gębie, i umilkł poczuwszy winnym.
— Żart to był! rzekł pokornie po chwili.
— A no — głupi — odparł surowo duchowny, spoglądając nań z góry; świętych rzeczy usty ladajakiemi nie tykajcie, aby wam język nie usechł.
Dobek zbliżył się i w rękę go pocałował.
Żarty z duchownemi niebezpieczne były, oni panowali i rozkazywali. Duchowny nie dawał się przebłagać.
— Pamiętajcie ino dobrze, dodał, co się z bezbożnym królem Bolesławem stało, abyście i wy jak on nie zginęli marnie.
Skłonił Dobek głowę.
Po za krzesłem Zbigniewa stał młody człek, namiestnika Magnusa bratanek Zahoń; blade chłopię, jak tyczka od chmielu wyrosłe bujno a nie silnie, chude, potulne i nieśmiałe; był to przyboczny księcia dworak, który się do doń przygarnął.
Z nim po cichu mieniał słów potroszę Zbigniew.
— Nudno i u was mało nie jak w klasztorze za klauzurą, szepnął rozglądając się dokoła po twarzach i wyciągając jakby mu się na sen zbierało. Ani gędźby, ani pieśni, ani wesołego słowa, ani twarzy niewieściéj nie najrzeć.
— Miłościwe książe — szepnął Zahoń, nie pora