Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 103.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się piesi, ciągnęły wozy ze zbożem i sianem dla nagromadzonego rycerstwa.
Namiestnik Magnus krzątał się pilne oko mając na wszystko. Na podzamczu, w kilku uliczkach drewnianemi ostawionych chatami, zwykle cichych i pustych, po których innego czasu więcéj krów chodziło niż ludzi, stały teraz kupy różnéj gawiedzi, gwarzyły, rozpytywały się, spierały. Zatrzymywano konnych, wykrzykiwano, a gdy od zamku się słyszeć dawał ruch jaki, oczy i uszy chciwie się zwracały ku niemu.
Widać było ciągle sotnie zbrojnych w hełmach okowanych, z oszczepami na plecach, toporami, łukami i tarczami, przeciągające od zamku na wały, z wałów napowrót ku zamkowi. Wszystko się jakby do wojny gotowało.
Miejscowi ludzie, choćby się wysypali wszyscy na rynek i ulice tyleby wrzawy nie wnieśli z sobą, aniby ich tak wszędzie było pełno; czuć było obcych, a ci się najżwawiéj ruszali, najwięcéj dokazywali, najgłośniéj krzyczeli. Gawiedź ta nie mogąc się cała na zamku pomieścić, po domach mieszczan się rozpościerała. Dolatywały z nich niewieście krzyki, śmiechy i łajania.
Wyrwała się czasem uchodząca dziewczyna z rozpuszczonemi włosami i wpadłszy w tłum, z jeszcze większą trwogą wracała nie wiedząc gdzie się schronić.
Na targowisku, u studzien, koło zamku, na-