Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 100.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nabożeństwo to trwało tak długo, że gdy o. Lambert powstał, aby odejść, a komornicy weszli aby króla rozdziać i do łoża prowadzić, znużony pan o swéj sile dźwignąć się niemógł.
Podczaszy niósł napój na sen w kubku złotym, drudzy misę, nalewkę i ręczniki, inni odzież nocną. Młodsza czeladź przyświecała. Dwóch pod ręce podniosło chorego i tak pochodem długim ciągnąc znikli w przyległéj sypialni, a w pierwszéj izbie zostali tylko na czatach komornicy.
Na zamku cicho już było, świeciło się tylko i poruszało w komnatach królowéj. Sieciechowi ludzie stali pogotowiu zbrojni, których rozsyłał na wsze strony. Coraz to się z zamkowych bram wysunęła gromadka i pognała gościńcem w noc ciemną.
O. Lambert z pacierzy i rozmowy, wprost poszedł do Wojewody.
Pełno téż tu było starszyzny różnéj, z którą narady trwały do białego dnia, wszystko co króla otaczało szło tu po rozkazy, bo Sieciech w Płocku, jak we wszystkich ziemiach panował sam, czynił co chciał i w rękach trzymał wodze, które ściskał tém mocniéj, im mu się bardziéj wyrywać chciano.
I na ten raz, ci co go znali, potrząsając głowami zapowiadali, że groźbę i niebezpieczeństwo na swą korzyść obrócić potrafi.