Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Królewscy synowie tom I 092.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

potrzeba, ale takiego coby i mógł i chciał, niewidzę.
— Znajdźcie i wyślijcie kto wam po myśli, potwierdził król zbywając się ciężaru.
Znowu królowa dała znak.
— Duchownego nie mam, Wojsława poślę, gdy innego nie znajdę — odezwał się Sieciech. Temu przynajmniéj zawierzyć mogę że mnie nie sprzeda. Mojéj krwi jest i wam wierny, miłościwy panie, Wojsław małomówny, powolny, ale jak kamień twardy; nie przemienią go, nie kupią, nie nastraszą.
— Ślijcie Wojsława, zamruczał król obojętnie.
Ruszyła z politowaniem ramionami Judyta.
— Co ma rzec im? — zapytał uparty Wojewoda.
— Co wy mu każecie, rzekł król zimno, spuszczając oczy, będziecie wiedzieli jak mówić do nich. Niech wichrzeń wszelakich zaniechają, niech Zbigniewa nazad pod strażą do klasztoru odeślą.
Mówił coraz ciszéj, rozmowa widocznie króla nużyła, ocierał pot z czoła tuwalnią, wzdychał, oczyma niespokojnemi po izbie wodził, jakby ratunku szukał przeciwko temu męczeństwu.
— Idźcie, wojewodo miły — dodał żywiéj, idźcie, rozporządzajcie, czyńcie jako chcecie, wiem